Nie można pozwolić odebrać sobie prawa do chwil „słabości” i prawa do traktowania sytuacji, które nas spotykają jak prywatnego nieszczęścia.
Tyle w teorii.
W praktyce niestety potrafimy odbierać sobie to prawo niemal codziennie.
Gdy spotykamy ludzi, których tak na chłopski rozum los dotknął bardziej niż nas i zaczynamy w swojej głowie bezmyślnie wartościować i ważyć to, czego w żaden sposób porównać się nie da.
Gdy stoimy przed kolejnym trudnym momentem i przypominamy sobie poprzednie, które udało nam się przetrwać. I pojawia się myśl, że może tamta „słabość” była nieuzasadniona, a może nawet głupia. I ta obecna też może się taką okazać.
Wreszcie, gdy nie chcemy przenieść tych wszystkich skrajnych emocji na osoby nam bliskie. I wszystko to wzbiera w nas do granic możliwości. I czasem się wylewa i być może lądujemy z poczuciem, że jedyne co potrafimy, to narzekać i wyolbrzymiać wszystko, co nas spotkało.
I nie widzimy, i pomijamy wtedy jedną ważną rzecz. Może właśnie dlatego udało nam się przejść te wszystkie najgorsze sytuacje, bo w odpowiedniej chwili „pękaliśmy” i daliśmy sobie czas, okoliczności i przestrzeń na to wszystko. Nawet jeśli potem długo trzeba się było składać do kupy z miliona rozwalonych kawałków. Dopóki żadnego z tych kawałków nie pogubimy, zawsze jest szansa i nadzieja na to, by się na nowo posklejać.
„Pękanie” nie jest słabe ani nie jest głupie — jest ludzkie i bardzo nam wszystkim potrzebne. A uwolniona i mądrze przepracowana „słabość” daje szansę zebrać siły i stanąć do walki z kolejnymi przeciwnościami. I mamy do niej prawo. I nie musimy się z niej nikomu, ani samym sobie tłumaczyć.