Scenariusze.
Moja zepsuta głowa jest mistrzem w ich pisaniu. A już najlepiej wychodzą jej tragedie i dramaty.
Ktoś nie odpisze, odpowie zmęczonym głosem, usłyszę ciche westchnięcie, nie odpowie uśmiechem na uśmiech – wiadomo, że jestem dziwna, narzucam się, przeszkadzam i marnuje czyjś czas.
Terapeuta zamysli się o pół sekundy dłużej niż „powinien”, to znak, że jestem beznadziejnym przypadkiem.
Decyzja, która ma prawo być trudna, w głowie urasta do jeszcze większych rozmiarów.
Rozkminianie wszystkiego i zawsze. Tak dla świętego spokoju i pewnością, które prawie nigdy nie przychodzą.
Nowe wyzwania, plany, marzenia, aktywności, na które szkoda czasu, bo i tak w tym czasie i okolicznościach nie mają najmniejszego prawa wypalić. I czekają na lepsze, idealne kiedyś-nigdy.
Wszystkie stracone szanse, możliwości i nadzieje, które już na starcie ubija terror czarnego scenariusza.
Nic tylko kręcić te wszystkie tragedie i dramaty. I zgarniać Oskary. Może to jedno akurat okaże się sukcesem.